Forum Fan Fiction Tokio Hotel Poland Strona Główna
 
 FAQFAQ   FAQSzukaj   FAQUżytkownicy   FAQGrupy  GalerieGalerie   FAQRejestracja   FAQProfil   FAQZaloguj 
FAQZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   
Close the door!

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Fan Fiction Tokio Hotel Poland Strona Główna -> A: FFTH / A: Real
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JustIneTee
FFTH Forum Team



Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grodzisk Maz./Warszawa

PostWysłany: Wto 0:09, 08 Gru 2009    Temat postu: Close the door!

Chyba moje pierwsza jednoczęściówka, kiedyś opublikowana na blogu, obecnie spoczywa już od dawna w moim segregatorze. Bo wtedy po prostu miałam pomysł i chęć. Pamiętam te czasy, kiedy wszystkie byłyśmy silne i zdeterminowane - lata świetności FFTH. Wtedy powstało. Miało być oryginalne, na tamte czasy chyba było. W wersji poprawionej.


    I


Siedziałam właśnie na oknie w mojej garderobie. Upał był nie do zniesienia. Zaraz koncert. Muszę przygotować Alice.
Podeszłam do szafy. Wybrałam dla niej białą bluzkę na jedno ramię, dżinsową mini, różowe kabaretki i długie, białe buty. To był zdecydowanie jej styl. Bez obrazy, ale Alice to słodka, śpiewająca blondyneczka z niezłą dupą. A jeszcze ten jej chłopak... Na głowie blond dredy, a w środku chyba zero rozumu. Gitarzysta sławnego zespołu, mógłby mieć chyba każdą dziewczynę, a jest z głupiutką piosenkareczką. Ja jestem jej stylistką, a codziennie wysłuchuję jej narzekań na cały świat, jak to jej jest ciężko być sławną, jak dużo musi pracować... Phi. My pracujemy trzy razy ciężej, a nic z tego nie mamy. Dobra. Tak szczerze to nie chciałabym być sławna. Wystarczy mi, że patrzę na to codziennie. Co do Alice, wydawać by się mogło, że ją oczerniam, ale ona jedzie do szpitala z ogromną furią, bo... złamała paznokieć. A jeszcze ta jej muzyka... Może i ma talent, ale zero przesłania.
- Sabrina! - moje rozmyślania przerwał tak dobrze mi znany głos - Sabrina! Gdzie są moje rzeczy?
- Tam - wskazałam palcem na ubrania, które przygotowałam.
- Idziesz dziś na after party, prawda?
- Mogę iść.
- Idziesz! Zagadasz moją matkę. Czuję, że dziś będzie ta wielka noc - paplała bez opamiętania. Taka mała, a taka doświadczona...
- Alice... A co jak znów zajdziesz w ciążę? Przecież ty masz dopiero 16 lat - mówiłam, rozczesując jej włosy.
- Sabrina, przesadzasz. Tom jest taki dojrzały. Na pewno nie zapomni o zabezpieczeniu. Poza tym mnie kocha. I zawsze pozostaje aborcja.
- Tak. Już raz zabiłaś swoje dziecko. A twoja matka nawet nie wiedziała o tym chłopaku.
- Oj, to co. O Tomie wie. Poza tym... On jest inny. Ma 20 lat. Nie jest tchórzem - broniła się ze wszystkich sił.
- Jak dla mnie to on chce cię po prostu przelecieć... - powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia.

Koncert się rozpoczął. Zajęłam stałe miejsce za kulisami. Wyszło nawet nieźle. Jak zwykle śpiewała z playbacku. Tuż obok mnie siedziały szczęśliwe, podekscytowane fanki. Skakały, krzyczały, jedna nawet poprosiła mnie o autograf.
Po koncercie Alice przywitała się z fankami, pogadała, dała autografy, pozowała do zdjęć. Potem przyszedł czas na after party.

Przyszła ze swoim chłopakiem. Dredowiec był ubrany jak zwykle w za duże spodnie i bluzkę, adidasy i czapkę.
Kiedy Alice mnie zauważyła podeszła do mnie razem z nim.
- To jest Tom - wskazała ręką na dreda.
- Tom, to jest Sabrina, moja stylistka.
- Cześć - powiedział chłopak i zmierzył mnie wzrokiem. Po czym wyciągnął do mnie rękę w geście powitalnym.
- Miło poznać - sztuczna słodycz i fałszywy uśmiech, pocałunek w rękę ze strony chłopaka i groźny wzrok Alice.
Zaczęliśmy rozmawiać. Głównie o muzyce. Wkrótce podeszła do nas Juliett z ekipy wytwórni. Dalej gadaliśmy o pracy.
- O patrz, Alice, twoja matka - zauważyła nagle Juliett.
- To może my już pójdziemy... - zwróciła się do dredowca i odchodząc, szepnęła mi do ucha - Do dzieła.
Wiedziałam, co to znaczy – ściemnić przed matką Alice, że jej córeczka poszła grzecznie do łóżeczka z powodu bólu głowy i zmęczenia po występie. Rzeczywiście poszła do łóżeczka zmęczona po koncercie, tylko że ze swoim gitarzystą.
- Sabrino, nie wiesz przypadkiem, gdzie jest moja córka? - niska, pulchna, ale elegancka kobieta w średnim wieku podeszła do mnie wreszcie.
- Dobry Wieczór, pani Bowles. Alice coś mówiła, że idzie się położyć, bo jest zmęczona po koncercie i głowa ją boli - wcisnęłam jej typowy kit.
- Och, to moje dziecko jest takie zapracowane. Może będzie chora. Pójdę do niej. - Uwierzyła...
- Lepiej nie. Alice pewnie już smacznie śpi, lepiej jej nie przeszkadzać, niech się wyśpi.
- Może i masz rację. Baw się dobrze. Gdyby Alice czegoś sobie od nas życzyła, poinformuj ją, że jesteśmy w domu. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziałam. Cóż, potrafię nieźle ściemniać.

Zabawa trwała jeszcze długo. Pod koniec postanowiłam iść do domu. Mój rodzinny Oxford. Tak dawno tu nie byłam. Ta praca jest mi potrzebna do studiów. Po pierwsze – muszę jakoś na nie zarobić, po drugie – uczę się, co i jak.

Chłopak i dziewczyna. Dwoje ludzi. Jeden cel. Zrobili to. Potem zmęczeni zasnęli w swoich ramionach.
Środek nocy, chłopak się obudził. Musi iść. Jeśli ktoś z gazet go tu zastanie, będzie miał przechlapane. Zostawił dziewczynę i okrył ją kołdrą, sam zaś ubrał się i po kryjomu wyszedł z pokoju. Chciał wrócić do siebie, ale postanowił się przejść.
Wyszedł z hotelu i szedł przed siebie, aż dotarł do parku. Przechadzał się pustymi alejkami, oświetlanymi jedynie słabym światłem latarni. Nie wytrzymał. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.

Szłam właśnie ulicą. Uwielbiałam chodzić o tej porze po mieście. Poszłam w swoje ulubione miejsce – do parku.

Szedł właśnie jedną ze ścieżek, gdy ujrzał przed sobą szczupłą postać, przypominającą kobietę. Długo ją śledził.
- Raz kozie śmierć - powiedział sobie w końcu, wyrzucił fajkę z ust i podszedł do dziewczyny.
- Co taka piękna kobieta robi sama o tej porze w takim miejscu? - zdał się na tani podryw, by tylko się od stresować po dzisiejszym. Stali właśnie pod latarnią. Odwróciła się.
- A co taki młody gitarzysta robi o tej porze w takim miejscu bez swojej dziewczyny? - odpowiedziałam pytaniem. Dreda z początku zatkało, jednak na mój widok cwaniacko się uśmiechnął.
- Moja dziewczyna teraz śpi, ale to mi nie przeszkodzi odprowadzić cię do domu, jeśli pozwolisz oczywiście - zaproponował. Zgodziłam się. Po dzisiejszej rozmowie wydawał się miły.

Obudziłam się rano w swoim łóżku. Ostatni dzień w Oxfordzie. Jutro znów wyjeżdżamy. Życie w hotelach...
Wstałam i wyszłam na balkon, by ponownie przyjrzeć się panoramie mojego rodzinnego miasta. Miało ono dla mnie swój własny, osobliwy urok. Byłam już w wielu pięknych miastach. W Paryżu, w Berlinie, w Rzymie, w Londynie, w Moskwie, nawet w Warszawie. Może dlatego tak bardzo tęskniłam za Oxfordem?
Z moich przemyśleń wyrwała mnie melodyjka telefonu. „Alice”, odebrałam.
- Halo?
- Sabrina. Idziesz z nami zwiedzać Oxford? - zapytała.
- Jasne! - krzyknęłam, chyba pierwszy raz z prawdziwą radością.

Spacerowaliśmy po mieście długo, przyszedł kolejny dzień, a razem z nim wyjazd.
- Pa, mamo. Pa, tato - Alice żegnała się z rodzicami.
- Do widzenia – powiedziałam krótko, by uniknąć dalszej konwersacji.
- Do widzenia - odpowiedzieli razem państwo Bowles.
- Tom ma z nami trasę! Cudownie, prawda? – zapytała blondynka w drodze na lotnisko.
- Cudownie... - westchnęłam.

I tak mijały dni, tygodnie, miesiące. Aż w końcu przyszła późna jesień. Z drugim zespołem zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. To całkiem mili chłopcy. Koncertować mieliśmy do 20 grudnia, a potem wrócić do domu na święta. Dowiedziałam się przez telefon, że rodzice wyprowadzili się do Włoch, a mieszkanie wynajęli, póki nie wrócę. Czekała mnie więc gwiazdka w ciepłej Italii.

Kolejne after party. Tym razem Alice naprawdę się źle czuła i nie uczestniczyła w zabawie.
- Zatańczymy? - zaproponował Tom.
- Chętnie - odparłam i ruszyliśmy na parkiet. Zaczęliśmy szeptać i chichotać w wolnym tańcu.
- Wiesz co, jesteś piękna - wypalił nagle chłopak. Nie wiem, czemu się zarumieniłam. Wielu facetów mi to już mówiło, ale on powiedział to w taki wyjątkowy, urokliwy sposób.
- Dziękuję - odrzekłam nieśmiało mimo, iż normalnie byłam bardzo śmiała.
- Podobasz mi się - ciągnął dalej.
- Bywa - udawałam, że to jeszcze nic nie oznacza.
- Chodźmy na górę.
- Tom, czy ty aby na pewno jesteś trzeźwy? - zapytałam zdziwiona jego propozycją.
- Tak trzeźwy, jak jeszcze nigdy nie byłem – odpowiedział, po czym powtórzył – Wyjdźmy stąd.
Nie wiem czy urzekł mnie jego niesamowity głos, czy jego spojrzenie, ale poszłam z nim.

- Poproszę szampana do pokoju 952 – powiedział do słuchawki, po czym zapytał – Mówiłem ci już, że jesteś piękna?
- Jakąś godzinę temu. - Siedziałam na kanapie, przysiadł się do mnie.
- To jak cała wieczność - odparł i pocałował mnie w usta. To było magiczne. Niby zwykły pocałunek, a tak wyjątkowy, jakiego jeszcze nigdy nie doznałam.
- A co z Alice? - zapytałam, gdy się ode mnie oderwał.
- Ja spełniam tylko jej pragnienia - powiedział, nalewając szampana do kieliszków.
- Nie swoje przypadkiem? - spytałam.
- Ona jest młoda, zadufana w sobie i niedojrzała, a ty mnie po prostu pociągasz.
- Tom, ale... – nie dokończyłam, gdyż chłopak przerwał mi:
- Żadnych ale - zaczął mnie całować i położył na czarnej skórzanej kanapie...

Czas mijał mi na pracy, wysłuchiwaniu, jaki to Tom jest cudowny i potajemnych spotkaniach z nim. Pewnego wieczoru przyszła do mnie Alice.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziałam i zaproponowałam jej wino - Chcesz?
- Nie mogę. Nie jestem sama - powiedziała i pogłaskała się po brzuchu.
- Jak to? - zapytałam z nadzieją, że to żart.
- Jestem w ciąży. Cudownie, nie? - oznajmiła ze światełkiem w oku.
- Cudownie... - westchnęłam. Byłam trochę zła na Toma, ale przecież wiedziałam, co robi ze swoją dziewczyną...

Później znów przyszedł do mnie Tom. Rozmawialiśmy, aż w końcu on zaczął mnie całować.
- Tom. Stop - oderwałam się od niego. Pieprzone wyrzuty sumienia...
- Czemu? - zapytał zdziwiony moją reakcją.
- Nie mogę.
- Możesz... - chciał znów mnie pocałować, ale go odepchnęłam.
- Tom, ty jesteś z Alice.
- No to co?
- No to to! - odpowiedziałam z wyrzutem.
- Już niedługo. Zerwę z nią jutro – rzekł poprawiając koszulkę.
- Ona jest z tobą w ciąży!
- Jak to? - zamurowało go, a po kilku minutach osłupienia i mojego milczenia powtórzył – Jak to w ciąży?
- No, po prostu. Będziecie mieli wspólne dziecko - odpowiedziałam spokojnie.
- Wiem, co to znaczy, ale jak? - wciąż mówił z niedowierzaniem.
- Nie udawaj, że nie wiesz - odparłam z kpiną.
- Ale dlaczego mi nie powiedziała?
- Jej się pytaj. Mi powiedziała dzisiaj.
- I co ja mam teraz zrobić? – pytał zdesperowany.
- Nie wiem, ale na pewno nie powinieneś jej teraz zostawić – poradziłam, łapiąc go za rękę.
- Ech, i co dalej? - Powoli docierało do niego, co się stało.
- Nie wiem. Dalej pomyślimy po świętach. Na razie za dwa dni jedziemy do domów...

Dwa dni minęły w zastraszająco szybkim tempie. Ostatniego dnia trasy, tuż po koncercie odbyła się wigilia i wszyscy dawaliśmy sobie drobne prezenty, składaliśmy życzenia. Razem z Tomem postanowiliśmy zrobić sobie swoją własną wigilię w nocy.
- Proszę, to dla ciebie - wręczył mi niewielkie pudełeczko zawinięte w świąteczny papier i ozdobione zieloną wstążką. Robota sklepowej...
- Czekaj. Też coś dla ciebie mam - wyjęłam z szuflady małą torebeczkę z prezentem dla Toma i dałam mu ją, mówiąc - Proszę.
- Ciekawe, co tu jest... - powiedział, wyjmując z torebeczki pudełko.
-Zajrzyj, to się dowiesz – zachęciłam go do odpakowania prezentu.
- Śliczny - stwierdził, przewracając w palcach złoty łańcuszek z literką S.
- Jak ty to zapakowałeś? – spytałam, gdyż strasznie męczyłam się z otwarciem pudełeczka.
- Nie ja, sklepowa. - Mówiłam?
- O Boże, Tom! - rzuciłam mu się na szyję i ucałowałam w policzek, kiedy zobaczyłam w środku złoty pierścionek z diamentami.
- Prawdziwe - pochwalił się.
- Dzięki. A co dostała Alice? - Proszę, nie mów, że to samo...
- Srebrne kolczyki i perfumy. - Dzięki Bogu!

Byłam już w domu. Za dwa dni wigilia. Szczęście, że nie miałam już 10 lat i nie musiałam pomagać mamie. Ona uszanowała to, że cały rok ciężko pracowałam i teraz odpoczywam, więc nic nie mówiła. Choć od przyjazdu tutaj minęły dopiero dwa dni, już za nim tęskniłam. Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do jego ciągłej obecności. Był ze mną co noc. Czasem przychodził wieczorem, czasem późno w nocy, ale zawsze był. Za dnia też się widzieliśmy, rozmawialiśmy... Weź się w garść, dziewczyno! Przecież jak wrócisz po świętach, już tak nie będzie. Ty będziesz w Londynie, a on w Hamburgu. Może nawet o sobie zapomnicie. Albo on zostanie z Alice i będą szczęśliwą rodziną.
- Sabrina! Idź do sklepu po miód, bo zapomniałam kupić - moje przemyślenia przerwała mama.
- Dobra - powiedziałam. Spacer... To mi dobrze zrobi.
Założyłam cienką kurtkę i buty, po czym wyszłam z domu. Zima była tu zupełnie inna niż u nas w Anglii. Było ciepło. Rzadko zdarzył się śnieg. Szłam ulicą. W końcu dotarłam do celu. Weszłam, kupiłam miód i wyszłam. Starałam się wrócić tą samą drogą, ale zamyśliłam się i znalazłam się w miejscu, którego zupełnie nie znałam. W tym mieście ledwo umiałam wskazać dwie ulice, więc trudno było nie zabłądzić. Chodziłam po uliczkach, szukając drogi do domu. Nagle ujrzałam zakochaną parę z wózkiem. Szczęśliwi ludzie, a przed nimi owoc ich miłości. Młody chłopak obejmujący swoją ukochaną i uśmiechnięta do świata dziewczyna. A może z nimi też było inaczej?
- Przepraszam, czy wie pan, jak dojdę do ulicy Santa Mario? - zapytałam starszego pana, siedzącego na ławce i karmiącego gołębie.
- Zawrócić i przed marketem skręcić w lewo, a potem przy pomniku w prawo - wskazał mi drogę łamaną angielszczyzną.
- Dziękuję - odpowiedziałam i ruszyłam w drogę do domu.
- I gdzieś ty się tyle czasu podziewała? - spytała od progu mama.
- Zgubiłam się.
- Masz miód?
- Tak - podałam jej zakupy i poszłam na górę.

Święta nadeszły bardzo szybko, ponieważ postanowiłam trochę pomóc mamie. W końcu miała do nas zjechać rodzina na całe święta. Mieszkamy przecież teraz daleko.
Jeszcze szybciej minęły same święta. Nie mogłam uwierzyć, że to już drugi dzień. Siedzieliśmy właśnie przy stole, kiedy zadzwoniła moja komórka.
- Przepraszam na chwilę - powiedziałam i wyszłam, by odebrać telefon.
- Halo? - zapytałam.
- Cześć, Sabrina - usłyszałam w słuchawce znajomy głos - Nie przeszkadzam?
- Cześć, Kochanie. Nie, gdzie tam - odpowiedziałam podniecona telefonem.
- Co słychać? Jak tam gwiazdka w Italii?
- A dobrze. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko minęła.
- Jeszcze nie minęła...
- Tom, tęsknię za tobą. Bardzo - wymiękłam i prawie płakałam do słuchawki.
- Niedługo się zobaczymy. Muszę kończyć. Na razie - powiedział i rozłączył się. Wróciłam do stołu.
- Kto to? - zapytała, jak zwykle mama.
- Nieważne... – odparłam i wróciłam do jedzenia.

To był już ostatni wieczór mojego pobytu tutaj. Jutro rano wyjeżdżam i potem znów do pracy. Zmęczona odpoczynkiem zasnęłam w ciepłym łóżeczku z myślą, że już niedługo zobaczę mojego Toma...


    II


Leciałam samolotem. Do końca trasy zostały dwa koncerty. W Hamburgu i w Monachium. A potem mieliśmy mieć weekend w górach.
Podróż minęła szybko. Z lotniska miałam jechać do hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.

Czekałam na mój bagaż, kiedy ktoś objął mnie w talii od tyłu.
- Cześć - powiedział stojący za mną.
- Cześć, skarbie - odpowiedziałam. Chłopak pocałował mnie w policzek, na co ja dodałam – Mmm… A co z Alice?
- Spokojnie, jest już w hotelu. Muszę z nią pogadać.
- A pochwaliła ci się, że jest w ciąży?
- Na razie nie. Ale Billowi już zdążyła...
- Czy ty masz na myśli, że to dziecko jest jego a nie twoje?
- Nie! Bill by mi tego nie zrobił. To na bank moje dziecko - zaprotestował.
- Wiesz... Ona już kiedyś była w ciąży. Ten chłopak, gdy się dowiedział, zostawił ją. A ona to dziecko po prostu usunęła - zdradziłam mu tajemnicę, o której wiedziałam tylko ja, ona i ten chłopak.
- To dlatego nie chce mi powiedzieć? Ja ją zostawię, ale nie z powodu dziecka. I nie pozwolę, żeby wyskrobała moje dziecko, jak trzeba to sam je wychowam - mówił zdenerwowany. Jego mina świadczyła o tym, że faktycznie jest gotów sam zająć się maleńkim dzieckiem. Widać było, że choć go nie chciał, bardzo je kochał. Nie mogłam pozwolić, żeby był nieszczęśliwy.
- Wychowamy je razem. We trójkę albo w czwórkę. To dziecko musi znać swoją matkę - powiedziałam i w końcu nadjechała moja waliza, a dred, jak na dżentelmena przystało, zabrał ją do samochodu i odjechaliśmy z lotniska.

Następny dzień minął bardzo szybko. Wieczorem był koncert. Po nim kolejne after party, na którym nie było Alice. Źle się czuła. Znów. Tym razem chyba przez ciążę. Który to miesiąc? Nie wiedząc czemu, poszłam do niej.
- Alice, mogę wejść? - zapukałam do jej drzwi.
- Wchodź - odparła. Otworzyłam drzwi. Leżała w łóżku i czytała książkę. „Poradnik młodej matki” ech..
- I jak? - zapytałam, patrząc na jej brzuch.
- Trochę źle się czuję, ale wyczytałam, że to normalne podczas ciąży – wypowiadając słowo „ciąża”, uśmiechnęła się do mnie. Bardzo chciała tego dziecka. Widać to było po niej. Dziecka i Toma... Zrobiło mi się smutno, znając jego zamiary, ale.. Kocham go. Tak. Kocham. Kocham go. To mój aniołek. Zaczarował mnie tymi swoimi pięknymi, bursztynowymi oczami. Tymi swoimi niesfornymi dredami. Tym swoim uwodzącym uśmiechem. Tym swoim podejściem do życia. Tą swoją magią.
- Który to miesiąc? - spytałam, bo po odpowiedź na to pytanie tu przyszłam.
- Drugi - odpowiedziała i skrzywiła się z bólu.
- Za dwa miesiące będzie już widać... - pomyślałam głośno i dodałam - Kiedy zamierzasz powiedzieć Tomowi?
Jednak w odpowiedzi usłyszałam tylko wymowną ciszę, świadczącą o tym, że nie zamierza w ogóle. Albo... Że się boi.
- Alice... - zaczęłam - On i tak się dowie. Powinien wiedzieć pierwszy, bo jest ojcem tego dziecka.
- Dobra. Zawołaj go tu. - Zaskoczyła mnie...
- Teraz? - zapytałam zdziwiona jej słowami.
- Tak. Nie będę czekać w nieskończoność – powiedziała pewnie. I kto tu czeka w nieskończoność...?

Zeszłam na salę i zaczęłam szukać Toma, gdy nagle podbiegł do mnie jego młodszy brat.
- Sabrina - zawołał z daleka.
- O. Cześć, Bill. Widziałeś Toma? – spytałam, kiedy podszedł bliżej.
- Właśnie kazał mi cię znaleźć. Chodź, zaprowadzę cię do niego – rzekł i wskazał mi ręką, bym szła pierwsza. Poszłam za czarnowłosym do pokoju dreda. Może to głupie, ale w środku byłam podekscytowana tym, że Tom mnie szuka. Oczywiście nie dałam po sobie tego poznać. Z chłopakami trzeba ostrożnie, bo jeśli przesadzisz z miłością – wystraszysz go. Chyba tak bardzo za nim tęskniłam, że nie mogłam się nacieszyć jego obecnością. Poza tym ciężko cały dzień pracowaliśmy i prawie się nie widzieliśmy.
Moim oczom ukazały się białe drzwi z przybitym złotym numerkiem 752. Czarnowłosy pociągnął za klamkę i weszliśmy do środka.
- Sabrina. Jesteś. Dobrze - skwitował na mój widok Tom.
- Alice cię wołała - ochłonęłam z emocji i powiedziałam to, co miałam powiedzieć.
- Po co? - zapytał. Na samo słowo „Alice” mina mu zrzedła.
- Chce z tobą pogadać.
- To nie może tu przyjść?
- Nie może - odpowiedziałam i skarciłam go wzrokiem.
- Trudno... - skomentował i usiadł na kanapie.
- Tom! Idź do niej. Przecież wiesz, że przez ciebie się źle czuje - powiedziałam głośniej.
- To mam jej powiedzieć prosto w oczy „Pieprz się. Mam inną”?! - zakpił.
- Kurwa, Kaulitz! Nie bądź dzieckiem! – podniosłam głos wkurzona na niego.
- Ej. Co jest? Jak to inną? Tom, o co chodzi? - wciął się zdezorientowany Bill.
- Długa historia... - powiedział już spokojnie Tom.
- Chętnie posłucham - odrzekł Bill i usiadł na kanapie.
- Jakiś czas temu poznałem pewną dziewczynę, która mi się strasznie spodobała. - Na te słowa mimowolny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. - I poszliśmy do łóżka. Potem okazało się, że Alice jest w ciąży, ale ja o tym oficjalnie nie wiem... - tłumaczył Tom.
- Właśnie chciała ci powiedzieć - wcięłam się.
- Cicho - uciszył mnie i ciągnął dalej - I ja chcę być z tamtą dziewczyną, ale wychowam swoje dziecko razem z Alice.
- To się wkopałeś, brat. Tylko czemu Sabrina wie o tym wcześniej niż ja? - zapytał młodszy Kaulitz.
- Bo to z nią zdradziłem Alice – odparł, a czarny spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- No co? - odpowiedziałam na jego wzrok.
- No to oboje się wkopaliście – podsumował i upił łyka ciepłej herbaty, która stała wcześniej na stole.
- Tom, idź do Alice - rozkazałam, a chłopak tym razem się posłuchał i ruszył swoje, zgrabne, ale nie o tym, cztery litery z kanapy i zszedł powoli po schodach.
- To co... Jak było? - zapytał Bill, chcąc się ponabijać.
- Ej! - rzuciłam w niego poduszką.
- Och, ty! - oddał mi. Tacy dorośli, a tacy dziecinni...
- Stop! - zatrzymałam zabawę.
- Co? – zapytał, kiedy spojrzałam na niego wymownie, po czym spytał pełen entuzjazmu - Aa... Podsłuchujemy?
- Zawsze - odparłam i pobiegliśmy do drzwi pokoju Alice.

Przez uchylone drzwi widać było łóżko, w nim Alice i Toma siedzącego na łóżku. Oboje z Billem włączyliśmy nasze wyczulone uszy, by słyszeć cały dialog.
- Tom, muszę ci powiedzieć coś ważnego... - dziewczyna zwróciła się do siedzącego obok.
- No - odpowiedział bez entuzjazmu chłopak.
- Jestem z tobą w ciąży - powiedziała i bardzo szybko dodała - Cudownie, nie?
- Cudownie... - odparł Tom, udając zamyślonego.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej – mówiąc to, schyliła głowę.
- Który to miesiąc? - zapytał, udając, że myśli o przyszłości...
- Drugi - odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
- Trudno - spojrzał na nią - Przeżyjemy - i chciał już wyjść, kiedy dziewczyna złapała go za rękę.
- Tom, zostań ze mną - poprosiła, chłopak z niechętną miną zgodził się i poszedł do łazienki. Razem z Billem stwierdziliśmy, że dalsze zaglądanie przez szparę nie ma sensu i odeszliśmy. W drodze do naszych pokoi dostaliśmy SMS-y od Toma, że już nie wróci i poszliśmy do swoich pokoi.

Po gorącej kąpieli pełna pozytywnych myśli wyszłam na balkon. Dookoła świeciło miasto. Z okna widać było na niebie łunę od jego świateł. Jest w końcu wielkie. Jutro z samego rana jedziemy do Monachium. Czeka nas dość długa podróż. 2 i pół godziny w samolocie. W tym momencie wzdrygnęłam się. Jak to będzie z nami? Kiedy Tom zamierza powiedzieć Alice? Czy w ogóle ma zamiar to zrobić? Jakoś to będzie..
Z tym przekonaniem wróciłam do środka i usnęłam przytulona do poduszki.

Kolejny dzień minął nam na podróży i przygotowaniach do koncertu. Potem był koncert, a po koncercie wycieńczeni poszliśmy od razu spać. Następnego dnia przejechaliśmy do hotelu w górach, gdzie mieliśmy spędzić weekend...

- Kto idzie pojeździć? - zapytał wesoło Bill, kiedy wszyscy siedzieliśmy w salonie przy kominku.
- Ja idę! - odpowiedzieli razem Gustav i Georg.
- A wy? - spojrzał na mnie, Toma i Alice.
- W sumie.. Czemu nie - odparł Tom i poszedł się szykować.
- Ej! Też idę! - rzuciłam i już chciałam iść, kiedy Alice mnie zatrzymała.
- Ech.. Jest cudowny. Powiedział, że przeżyjemy, jak się dowiedział - spojrzała na swój brzuch.
Zaczynało mnie to denerwować. To jest jej chłopak, ale ja nie chcę słuchać cały czas, jaki to on jest cudowny. Wiem to, sama go uwielbiam.
- Fajnie - odpowiedziałam tylko i poszłam do pokoju, by się przebrać i przygotować do jazdy na snowboardzie.

Wszyscy razem wyszliśmy na stok. Oczywiście wszyscy, oprócz Alice. Stałam zamyślona. Ona nie poszła z nami i została tam sama, nawet może i nie z własnej woli.
- Ej, Malutka. Nie martw się o nią. Baw się swoim życiem, a nie zamartwiaj, że jej jest smutno. Egoiści mają lepiej - Bill podszedł do mnie i zaczął pocieszać. To naprawdę złoty chłopak. I może ma rację? Może nie powinnam się tak przejmować Alice? Ona ma wolność, a ja nie jestem ani jej matką, ani ona dla mnie nic nie znaczy, więc czemu czuję się za nią odpowiedzialna?
- Jedziemy! - krzyknął Gustav i jako pierwszy oddał się zimowemu szaleństwu.
- Koniec myślenia o Alice. Co ja jestem? Jej wielbiciel? - szepnęłam do siebie i zawołałam - Gustav! Czekaj no! Dogonię cię jeszcze!
- Nie uda ci się! - krzyknął i przyspieszył.
Jeździliśmy tak jeszcze długo, poszliśmy na obiad i po posiłku znów przyszliśmy na stok. Nie myślałam już o Alice. To prawda. Muszę się zajmować sobą, a nie ją. Ona to ona, a ja to ja.
- Kto ostatni na dole ten zgniła truskawa! - zawołał blondyn i nim się ocknęłam był już w połowie stoku.
- Ej! To nie fair! - krzyknęłam za nim i w pośpiechu zjechałam na dół.
- No i co, truskaweczko? - zapytał, kiedy staliśmy w kolejce do krzesełek.
- Domagam się rewanżu! - burknęłam, gdy jechaliśmy już w górę na wyciągu.
- Dobrze, truskawko - odpowiedział i zsiadł z krzesełka.
- Kto ostatni ten spleśniały banan! - rzuciłam teraz ja za siebie i ruszyłam w dół, jak najszybciej mogłam.
- Ech.. Zwolnij trochę! - powiedział sapiąc.
- Już zmęczony, bananku? - spytałam z przekąsem.
- Co to, to nie! - wjechaliśmy ponownie na górę.
- Ej! Zbierajcie się! Już idziemy! - krzyknął na nas Georg.
- Ostatni raz, TATO! - odrzekł Gustav i zaczął jechać. Przyłączyłam się i jechałam całkiem blisko niego.
- Chcesz się zmienić w pomarańczkę, truskaweczko? - zawołał, oglądając się do tyłu, co było jego wielkim błędem, bo najechał na muldę śniegu i przewrócił się. Natychmiast się zatrzymałam i odczepiłam od deski.
- Gustav, nic ci nie jest? – spytałam, kucając przy nim.
- Au... Nie mogę się podnieść - zawył, próbując właśnie to zrobić.
- Jeny.. - wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Toma.
- Halo? - zapytał.
- Tom! Szybko! Musicie tu przyjść! Gustav się przewrócił i nie może wstać! - mówiłam chaotycznie.
- Już idziemy!

- Słuchajcie! Gustav miał wypadek i nie może się ruszać! Trzeba go ratować! Bill, dzwoń po karetkę! - powiedział dred do reszty po rozmowie ze mną.
- Co? - zapytał zdezorientowany Bill.
- No to! Czarny dzwoń! - krzyknął zakładając kurtkę.
- A tak - odpowiedział młodszy bliźniak i wyciągnął telefon.

Siedziałam przy Gustavie trzymając jego głowę na kolanach.
- Boli.. - jęczał cały czas. Usłyszałam warkot silnika i po chwili ujrzałam zbliżający się do nas skuter śnieżny.
- Tutaj! - wstałam i zaczęłam wołać. Za pojazdem zobaczyłam grupkę biegnących ludzi – Billa, Toma, Georga i Davida, menadżera chłopaków.
- Co ci jest? - lekarz podszedł do blondyna leżącego na zimnym śniegu.
- Nie mogę wstać - odpowiedział chłopak, trzymając się za lewą kostkę. Lekarz podwinął mu spodnie i dokładnie obejrzał bolącą nogę.
- To tylko zwichnięcie. Wyjdziesz z tego, ale jak dłużej będziesz leżał na tym śniegu, odmrozisz sobie ciało - powiedział spokojnie lekarz.
- Sam, pomóż mi - zwrócił się do pomocnika i razem przenieśli Gustava na nosze.
- Gustav, nic ci nie jest? - chłopaki wreszcie przybiegli i od razu oblegli Gustava.
- Wróćcie do środka, bo się po przeziębiacie. Zabieramy go do szpitala, jak już będzie wiadomo, do którego, zadzwonimy do was – zrelacjonował krótko lekarz i odjechał na skuterze.
- Co mu jest? - pytali mnie, kiedy wracaliśmy na górę.
- Nic strasznego, lekarz powiedział, że to tylko zwichnięcie.
- A mówiłem, żebyście poszli z nami - zaczął jęczeć basista.
- E... Z dzieckiem się nie dogadasz - wyszczerzyłam ząbki, jak najbardziej tylko umiałam.
Poszliśmy do środka i zdążyliśmy napić się tylko ciepłej herbaty, kiedy dostaliśmy telefon od lekarza. Pojechaliśmy do szpitala i zabraliśmy stamtąd Gustava. Miał lekko poturbowaną głowę, zwichniętą kostkę i kilka siniaków na całym ciele.

Tom i Alice siedzieli właśnie przy kominku i rozmawiając, wpatrywali się w jasny i ciepły płomień.
- Tom, mogę cię prosić na chwilkę? - podeszłam do nich.
- Jasne - odparł i wstał. Odeszliśmy trochę dalej.
- Tom.. Kiedy zamierzasz jej powiedzieć? Jeśli w ogóle masz taki zamiar. A może chciałeś się mną po prostu pobawić.. - zaczęłam z lekką kpiną.
- Co? Daj spokój. Czemu teraz ci się zebrało na takie wyznania? Jest miła atmosfera... - odpowiedział, spoglądając na dziewczynę wpatrującą się w ogień za niewielką szybką.
- Bo ta miła atmosfera mnie powoli denerwuje. Wiesz, jak ciężko jest znieść, jak ona mi o tobie opowiada… Jaki to jesteś cudowny, jak jej z tobą dobrze… - zaczęłam mu się wyżalać.
- Tak mówi? - zapytał z zaciekawieniem.
- Tom! - powiedziałam głośniej. Alice się odwróciła. Podeszliśmy do niej. Tom usiadł z jednej strony, a ja naprzeciwko niej na krześle koło kominka.
- Słuchaj, skarbie.. - zaczął rozmowę.
- Tak? - spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem.
- Muszę ci o czymś powiedzieć, tylko nie wiem jak.. - plątał się.
- Dobra, ja ci powiem. Tom mnie kocha a nie ciebie - nie wytrzymałam.
- Co? - zapytała z niedowierzaniem.
- Dobra. Z nami koniec. Chcę być z Sabriną. Ale to nie znaczy, że zostawię cię samą z tym dzieckiem. Chcę je wychować albo z tobą, albo bez ciebie, ale chcę je mieć - powiedział. Oczy jej zaszły mgłą. Widziała tylko rozmazane światło ognia. Schowała twarz w dłonie i pobiegła do pokoju, płacząc.
- Zostaw. Nic jej nie będzie - rzekł, gdy chciałam za nią iść.
- Masz rację - odpowiedziałam, a on objął mnie ramieniem i patrzyliśmy razem na wygasający płomyczek.

Dalszą część weekendu Alice nie wychodziła z pokoju. Ze wszystkich sił próbowałam o tym nie myśleć, ale i tak dosięgły mnie wyrzuty sumienia. Postanowiłam jednak się tym nie przejmować i cieszyć się wolnością Toma.
Kiedy nadszedł koniec weekendu pożegnaliśmy się z chłopakami i wróciliśmy do Londynu. Tom dzwonił codziennie. Za to Alice unikała mnie jak ognia. W kwietniu ktoś złożył nam niespodziewaną wizytę...

- Cześć, słonko - chłopak przywitał się ze mną gorącym pocałunkiem.
- Hej - odpowiedziałam, kiedy się ode mnie oderwał.
- Co z Alice? - zapytał.
- Nie odzywa się do mnie. Pogadaj z nią - poleciłam.
- Dobrze - odparł i podszedł do dziewczyny.

- Cześć. - powiedział, nie odpowiedziała, więc powtórzył – Cześć.
- Taa.. - odbąknęła.
- Słuchaj, ja wiem, że jesteś na nas śmiertelnie obrażona, ale musimy ze sobą rozmawiać. To dziecko jest NASZE, a nie TWOJE ani MOJE - mówił powoli.
- I co w związku z tym? - zapytała z kpiną.
- No i w związku z tym po pierwsze musimy się pogodzić, po drugie musimy się dogadać w sprawach dziecka. Jak będzie się nazywało, kto je będzie wychowywał, gdzie będzie mieszkało i tak dalej - odpowiedział. Chyba naprawdę przejął się sprawą.
- Dobrze. Ale jeszcze nie teraz. Teraz możemy się tylko pogodzić. Przyjedź w maju, to pogadamy. Będzie już wiadomo czy to dziewczynka, czy chłopiec.
- No dobrze, więc się pogódźmy.
- A więc zgoda - powiedziała. Chłopak spojrzał na mnie, dając jej do zrozumienia, żeby i ze mną zakopała topór wojenny. - Niech ci będzie - dodała.
- Sabrina, chodź na chwilę - zawołał mnie. Podeszłam do nich i stanęłam twarzą w twarz z dziewczyną, która była matką dziecka mojego chłopaka, a kiedyś uważała mnie za przyjaciółkę.
- Zgoda - wyciągnęła do mnie rękę.
- Tylko tyle? - zapytałam zdziwiona.
- Tak - odparła. Podałam jej rękę.
Niedługo potem Tom odjechał do domu.

Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że będę za nim tęsknić. Wiedziałam, że będziemy się rzadko spotykać. No po prostu wiedziałam. Ale nie wiem dlaczego, wierzyłam też, że kiedyś w końcu będziemy razem. Że kiedyś w końcu szczęście się do nas uśmiechnie. Na początku uważałam go za kolejnego kretyna, który zakochał się w Alice. Potem musieliśmy ukrywać naszą miłość. Teraz jesteśmy tak daleko od siebie. A co będzie później? Może później w końcu będzie dobrze? W końcu idealnie? Na to liczyłam.
Dni mijały długo, ale dało się przeżyć. Nadszedł maj i razem z Alice pojechałam do Toma, do Hamburga.

Siedzieliśmy i śmieliśmy się razem. Było całkiem miło. Nawet z Alice. Aż w końcu nadszedł moment poważnej rozmowy.
- A więc? - zapytał chłopak.
- To dziewczynka – odpowiedziała, uśmiechając się.
- Jak jej damy na imię? Może Julia?
- Tak, a może Romeo? Nienawidzę tej lektury. - Dziecinna odpowiedź Alice.
- Jak nie, to nie.. To może ty coś wymyśl?
- Elizabeth! - powiedziała od razu.
- E... Wasze dziecko.. - skrzywiłam się na to okropne imię.
- Twoje imię, to moje nazwisko - powiedział Tom, popijając herbatę.
- A więc Elizabeth Kaulitz.. Skąd? - zapytałam.
- Ja nie mam czasu wychowywać dziecka! Oczywiście, że je sobie weźmiesz, Sabrina - oburzyła się.
- E... - jęknął Kaulitz.
- Żartowałam. Ale ja naprawdę nie mam czasu wychowywać tego dziecka. Będę je odwiedzać. Poza tym, jestem za młoda, żeby mieć dziecko. Ty je zabierasz. - I dalej ciągnęła swoje.
- No dobra, ale ja też nie mam czasu wychowywać dzieci. Potrzebna mi jest kobieta do pomocy - spojrzał na mnie tymi swoimi oczętami...
- No dobra - nie mogłam się im oprzeć. Gadaliśmy tak jeszcze długo, aż w końcu ostatecznie ustalili, co i jak.

Wróciłyśmy do domu. To znaczy do Londynu. Jednak nie na długo rozstałam się z Tomem, ponieważ jakiś czas później on przyjechał do mnie.

Byliśmy właśnie na spacerze nad Tamizą, kiedy on zatrzymał się, złapał mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.
- Zamieszkasz ze mną? - zapytał ni z tego, ni z owego.
- Ale Tom.. Ja nie wiem.. - zaczęłam się jąkać. Zaskoczył mnie tą propozycją.
- Proszę cię. Ktoś musi mi pomóc przy dziecku. Poza tym.. No wiesz.. Chcę z tobą mieszkać.
- Ale to jest bardzo poważna decyzja.. Muszę ją dokładnie przemyśleć..
- Kocham cię - szepnął tylko w odpowiedzi.

Co miałam robić? Kocham go. Chcę być przy nim. Ale mam rzucić studia i pracę dla ukochanego? Chociaż z drugiej strony.. To ostatnia sesja na studiach. Praca z Alice i tak nie miałaby już większego sensu..

- Dobrze - powiedziałam wieczorem, gdy kładliśmy się do snu.
- Co dobrze? - zapytał głosem typu „nie wiem, o co chodzi”.
- Zgadzam się.
- Na co? - wciąż ten ton.
- Chcę z tobą zamieszkać! - wykrzyczałam w końcu.
- Kocham cię! – odparł jedynie, po czym podszedł do mnie i namiętnie pocałował.

Następnego dnia poszłam do wytwórni złożyć wymówienie.
- Czyli odchodzisz? - zapytała Alice.
- Tak. Jak tylko skończę studia, odchodzę i wyjeżdżam na stałe do Niemiec.
- Ech... Miło się z tobą pracowało - powiedziała i przytuliła się do mnie. Ogarnęło mnie niesamowite szczęście, rozgrzewało ciepło w środku...


    III


Mijały dni, tygodnie.. Niedługo miała zacząć się ostatnia sesja na studiach, potem już tylko obrona i przeprowadzka. Tom i reszta chłopaków odwiedzali mnie i Alice prawie każdego weekendu. Aż w końcu pewnego razu...
- Halo? - odebrałam telefon, rozbawiona żartami chłopaków.
- Aha, aha. No nie wiem... Oj... Ale... No dobrze. Tak. Mówię, że dobrze! Tak. Papa. Też cię kocham! - tak oto wyglądała rozmowa z mojej strony, której wszyscy uważnie się przysłuchiwali i po pierwszym słowie z mojej strony, zamilkli.
- I co? - spytał ciekawy Tom.
- Moja mama... - i tu się zawiesiłam.
- Co twoja mama? - zaczął się niepokoić Bill.
- Ona...
- No co ona? - tym razem Gustav.
- Ona...
- No co? - Tom.
- Ona chce cię poznać - wypowiedziałam mega szybko, po czym patrząc na ich zdziwione miny, wybuchłam panicznym śmiechem. Po chwili reszta, prócz Toma, dołączyła do mnie.
-E... Bardzo śmieszne - odbąknął tylko i udał obrażonego.
- Ona, nie jest taka straszna - powiedziałam, ledwo powstrzymując śmiech i ponownie nim wybuchając, na co reszta śmiała się cały czas.

Następnego dnia mieliśmy jechać we dwoje do Oxfordu, a właściwie do niewielkiej miejscowości pod Oxfordem, gdzie mieszkała moja babcia. Odszykowani wsiedliśmy do czarnego jeepa Toma. Pociły mu się ręce.. Widać było, że się denerwuje.
- Hej. Spokojnie. Oni ci naprawdę nic nie zrobią - powiedziałam, uśmiechając się do niego.
- Ech... - westchnął tylko i wrócił do prowadzenia samochodu.

Stanęliśmy przed dużym, białym domem, pokrytym brązową dachówką. Przed domem rozpościerał się niewielki ogród z trawnikiem i wielobarwnym kwietnikiem. Przez środek ogrodu prowadziła niewielka dróżka z płytek na werandę, w której była huśtawka i mnóstwo kwiatów.
Tom rozglądał się uważnie dookoła. Zapukałam do drzwi i odsunęłam się kawałek. Tuż po chwili przywitała mnie starsza kobieta z wałkiem w ręku.
- Sabrina. Już jesteście? - zapytała zdziwiona i ucałowała mnie w policzek, wymachując wałkiem na wszystkie strony.
- Tak. Babciu.. To jest Tom - wskazałam na chłopaka, który właśnie przyglądał się kwiatom. Na swoje imię odwrócił się.
- Dzień dobry - powiedział i pocałował moją babcię w rękę, jako dżentelmen.
- Dzień dobry, dzień dobry - odparła kobieta tuląc blondyna, jakby znała go od lat i po chwili dodała - Wchodźcie.
Weszliśmy do beżowego holu. Pamiętam, jak spędzałam tu prawie każde wakacje, bawiąc się w tym holu razem z Meg. Właśnie Meg... Co z nią?
- A co słychać u Meg? - zapytałam, kiedy weszliśmy do kuchni.
- Ach.. Dobra dziewczyna. Pracuje w domu dziecka. Miała przyjechać, kiedy się dowiedziała, że ty tu niedługo zjedziesz z narzeczonym - Tom spojrzał na nią podejrzliwie, odrywając się tym samym od zabawy resztkami ciasta na babeczki.
- Babciu... - jęknęłam tylko. A ona spojrzała na mnie.
- No co? Chyba macie zamiar wziąć ślub. - Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Babcia nie wie o Alice i dziecku.
- A kiedy przyjadą rodzice? - zmieniłam temat.
- Już niedługo powinni być - odrzekła, wstawiając formy z babeczkami do piecyka - Herbaty?
- Chętnie - odpowiedział Tom.
- Ja też poproszę - dorzuciłam się.
- Idźcie do salonu - babcia ruchem ręki zaprosiła nas do dużego pokoju. Rozmawialiśmy, aż babeczki się upiekły. Babcia poszła je wyjąć i chwilę później przyjechali rodzice.
- Sabrina! - mama z tęsknoty przytuliła mnie.
- Cześć, mamo. Cześć, tato – odpowiedziałam i wyściskałam rodziców.
- Dzień dobry - powiedział Tom. Mama obejrzała go dokładnie.
- E... To jest Tom - wskazałam na niego i dodałam, pokazując na rodziców - A to moi rodzice.
Nie było tak źle. Myślę, że nawet się polubili.

Nadszedł wreszcie czas sesji. Siedząc nocami, a pracując do końca dniami, uczyłam się i zdawałam wszystkie egzaminy. Został już ostatni, kiedy znów przyjechał Tom. Alice była już w 6 miesiącu ciąży, za niecałe trzy miesiące urodzi się dziecko, którym mam się zająć już w Niemczech.
- To co? - zapytał, kiedy siedzieliśmy i piliśmy herbatkę.
- Co, co? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- Nic. Pytam tylko, ile rzeczy zamierzasz ze sobą zabrać z mieszkania.
- A to.. No wszystkie ubrania, kosmetyki, ramki... - zaczęłam wymieniać.
- Nie o to chodzi. Chodzi o coś większego. Bo muszę wiedzieć, jaki transport załatwić - przerwał mi.
- No tak. Ale przecież ja stąd nie biorę nic. To nie jest mój dom. To tylko pokój hotelowy.
- Ach.. Też racja - odpowiedział.

Był środek nocy. Ja miałam zapaloną lampkę nocną, pod nią leżała książka, z której się uczyłam do jutrzejszego egzaminu. Przy okazji pakowałam wszystkie swoje rzeczy. Jutro, po egzaminie, lecę do Hamburga.
Kilka zdań. Kilka bluzek. Kolejne kilka zdań. Teraz wszystkie spodnie. Następny temat. Kurtki. Kolejna strona. Buty. Następny rozdział. Bluzy. Stop. Kawa.
- Muszę iść zrobić sobie kawę - powiedziałam do siebie i wyszłam do kuchni. Po kilku chwilach wróciłam do sypialni z kubkiem kawy w ręku. Postawiłam go na szafce i z powrotem do pakowania i książki. Właśnie książki... Spakowałam do jednej torby wszystkie książki, gazety, zdjęcia, zeszyty.
- Szuflada - przypomniałam sobie - Nie mam czasu tego przeglądać! - wrzuciłam całą jej zawartość do walizki, kiedy znalazłam jedno niewielkie, pogniecione zdjęcie.
- Max... - szepnęłam i schowałam zdjęcie. Związałam włosy i pakowałam się jeszcze szybciej, co i rusz zaglądając do książki. Kiedy przeczytałam wszystko na egzamin, rzuciłam książkę do torby i zajęłam się już tylko pakowaniem.
Nad ranem, bo ok. 5, spakowałam wszystko. Łącznie z moim ulubionym kubkiem. Wyszłam na balkon. Obejrzałam jeszcze raz cały Londyn. Odchodzę. To i tak nie był mój dom.

Obudziłam się o 8:56.
- O kurwa! Na 10 na egzamin! - wrzasnęłam i wbiegłam jak oparzona do środka, gdyż mimo kawy usnęłam na balkonie. Złapałam szybko ubrania, które zostawiłam wczoraj. Nie zdążyłam nawet wziąć prysznica.
- Trudno. Po egzaminie będę tu jeszcze godzinę. Damy radę - pełna optymizmu wyszłam szybko do uczelni.

Udało się! Zdałam! – Poleciałam szybko do apartamentu. Wlazłam pod prysznic. Po jakimś czasie usłyszałam dzwonek do drzwi, w których po chwili ujrzałam Toma, rzuciłam mu się na szyję.
- Zdałam! - krzyczałam z radości.
- To wspaniale! - ucieszył się Tom i rzucił za siebie - Wchodźcie.
Dwóch postawnych facetów, ubranych na czarno zaczęło wynosić moje walizy. Nim się obejrzałam siedziałam już w samolocie.

Stałam przed dość sporą posiadłością starszego Kaulitza. Dookoła rozciągał się piękny i ogromny ogród. Między drzewami widać było niewielki skrawek jego willi. Przeszliśmy alejką otoczoną przez drzewa pod dom. Dopiero teraz widać było, jak wielkich rozmiarów jest ów biały budynek z kolumnami i portalem przed drzwiami. Weszliśmy do środka. Widok wprost mnie zszokował, bowiem moim oczom ukazał się ogromny hol z czerwonym dywanem i białymi ścianami przerywanymi co i rusz szklanymi drzwiami z pozłacanymi ramami.
- Tom.. Czy my aby na pewno tu mieszkamy? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nie - spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym „to po co mnie tu przywiozłeś?!”, a on dodał – tu są sale konferencyjne itd., żeby prasa miała o czym pisać. Mieszkanie jest na górze - wskazał ogromne schody rodem z Titanica. Weszliśmy po rubinowym dywanie, po czym przede mną było już normalne mieszkanie bogatego człowieka. Nie miało ono, co prawda, pozłacanych szklanych drzwi, ale i tak było nieźle wypasione. Była tu kuchnia, kilka łazienek, kilka salonów, kilka sypialni. Całkiem nieźle.
Tom pokazał mi mój pokój, w którym mogłam trzymać swoje rzeczy i w ogóle, a potem zaprowadził do ogromnej sypialni, którą mieliśmy dzielić razem.

Minęło trochę czasu. Z Tomem żyliśmy jak w bajce. Bardzo realnej bajce. Były małe sprzeczki, ale to nic. Ja zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że pod moimi nogami, na parterze tego domu, znajduje się istny pałac, w którym to ja byłam księżniczką.

W lipcu w odwiedziny przyjechała do nas Alice. O dziwo, sama, swoim samochodem. Nie chciała, żeby dziennikarze po raz kolejny napastowali ten dom, tak jak było to, kiedy się tu sprowadziłam.
- Alice - przywitałam ją.
- Sabrina! Jak miło cię znów widzieć! - Widać, że podobał jej się dom.
- Tom, chodź! Alice przyjechała - zawołałam chłopaka.

Zatrzymała się w hotelu w Hamburgu. Była u nas jakieś 2 dni. Był 14 lipca 2007 roku, godzina 14:21. Pamiętam wszystko dokładnie, jakby to było wczoraj.
- No to przyjedź jutro! Przygotujemy coś na twoje urodziny - powiedziałam, gdy szłyśmy do jej samochodu.
- No, skoro nalegacie - odparła i wsiadła do samochodu.
- No, pewnie. Co będziesz siedzieć w hotelu.
- Ok. To ja już jadę - oznajmiła przez szybę.
- Dobra. Alice. Zamknij drzwi! – upomniałam ją.
- Zamknięte! - i ruszyła w drogę do hotelu.

Na wieczór siedzieliśmy z Tomem i Billem przed telewizorem.
- Wiadomości już są! Włącz zobaczymy, co się na świecie dzieje - powiedziałam do Billa, a ten ustawił program.
- I w ten oto sposób odbyło się głosowanie - mówił prezenter - A teraz przejdźmy do tragicznego wypadku. Dziś, około godziny 15, na drodze pod Hamburgiem był wypadek. W samochodzie, kiedy wszedł w ostry zakręt, otworzyły się drzwi kierowcy. Prowadzący nie opanował pojazdu i wpadł na jadący z naprzeciwka TIR. Kierowca TIR-a jest ciężko ranny w szpitalu, a kierowca czerwonego ferrari, niejaka Alice Bowles, gwiazda z Anglii, zmarła na miejscu. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczyna była w 7 miesiącu ciąży... - oczy Toma zaświeciły się od łez. Pokazali zdjęcia. Z samochodu nie zostało kompletnie nic. Alice... Moja Alice... I nasza Elly... A mówiłam jej, żeby zamknęła porządnie te pieprzone drzwi!
Rozpłakałam się, Tom razem ze mną. Bill próbował nas jakoś uspokoić, ale nie mógł nic zrobić. To i tak nie przywróci im życia...

- Zebraliśmy się tu, by pożegnać młodą osobę. Córkę, idolkę, przyjaciółkę, a nawet matkę. Strata kogoś bliskiego jest okropnym przeżyciem, jednak gdy odchodzi od nas młoda osoba, cierpimy wszyscy. Pozostaje tylko ból, smutek i żałoba. Nie zapomnijmy także o nienarodzonym dziecku, które też odeszło na wieki. (...) Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie...
- A światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki - odpowiedzieliśmy. Trumna schodziła coraz niżej i niżej, aż w końcu zniknęła w ciemnościach mogiły. Wokół sama czerń, żałoba i łzy. Tom był podłamany. Stałam przy nim. Czułam, że jestem mu potrzebna jak nigdy wcześniej. Właśnie pochował kawałek siebie...

Kilka tygodni po śmierci Alice przyszliśmy razem odwiedzić grób. Tom ukucnął przy tablicy, na której widniał wyraźny napis:

    „Alice Bowles
    15.07.1993 - 14.07.2010
    Elizabeth Kaulitz
    zm. dn. 14.07.2010”


Przejechał delikatnie palcami po złotych literach wyżłobionych w zimnym kamieniu. Na jego policzkach, w jasnym świetle wrześniowego już słońca, zalśniły słone krople.
- To było moje dziecko... - wydukał, powstrzymując płacz. Wstał i nadal wpatrywał się w złoty napis.
- Nie jesteś sam - położyłam mu rękę na ramieniu, lekko się uśmiechając.
- Wiem - odparł, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech przez łzy.



By: Just Ine Tee.
The End: 8th June 2007.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinuu
FFTH Forum Team



Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 579
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wa.wa

PostWysłany: Wto 17:35, 08 Gru 2009    Temat postu:

pierwsza, jak przeczytam do zedituję *____*
i kopa Ci zasadzę, bo pisałaś do mnie niedawno rycząc nad klawiaturą, że pisac nie umiesz! xP

Edit:
...
gdzieś tam, na początku użyłaś "iż", co kompletnie tam nie pasuje, gdyż "iż" to tak jakby synonim "że", a ze zdania wynikało, że powinno tam być "chociaż".
Było też kilka błędów w stylu, że Alice poszła ze swoim gitarzystą, a to przecież nie był jej gitarzysta, co najwyżej chłopak xD

Ogólnie to na prawdę Cię kopnę, bo narzekasz, że teraz pisać nie umiesz, a jak mam porównać opowiadanie, które napisałaś ostatnio z tym, to tamto zdecydowanie jest lepsze pod wieloma względami :*
Co nie oznacza, że to mi się nie podbało x]


Ostatnio zmieniony przez Triinuu dnia Wto 18:19, 08 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JustIneTee
FFTH Forum Team



Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grodzisk Maz./Warszawa

PostWysłany: Wto 20:45, 08 Gru 2009    Temat postu:

Pfff... Ja tam lubię to opowiadanie. Dobrze mi się kojarzy.Pochodzi z fajnych czasów, w których uczyłam się pisać. I mimo wszystko uważam, że zakończenie było dobre, o.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triinuu
FFTH Forum Team



Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 579
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wa.wa

PostWysłany: Wto 21:50, 08 Gru 2009    Temat postu:

Ohhhh sentyment?
Rozumiem, mam to samo w stosunku do "nieskończoność poświęceń dla jednej nocy"

Zakończenie w sumie, nie jest do końca zakończeniem, bo historia mogłaby sie skończyś różnie, w sumie dobre by było z tego opowiadanie wieloczęściowe x]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JustIneTee
FFTH Forum Team



Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grodzisk Maz./Warszawa

PostWysłany: Wto 21:55, 08 Gru 2009    Temat postu:

Właśnie tak miało być. Zaczęło się od jakiegoś momentu i skończyło się na jakimś momencie. Taki wycinek ich rzeczywistości. To akurat było przemyślane Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Fan Fiction Tokio Hotel Poland Strona Główna -> A: FFTH / A: Real Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Style edur created by spleen & Programy.
Regulamin